Wstęp

Hermiona Granger, postanawia opowiedzieć dzieciom jak doszło do tego, że jest z ich ojcem. Czytelnik od samego początku nie zna jego tożsamości, może się jedynie domyślać kim on jest...

niedziela, 22 września 2013

Tajemniczy gość.


Dokładnie w tym samym momencie, w którym usłyszałam dźwięk aportowania,  ze schodów dobiegło dudnienie. Przede mną i Draconem stały trzy osoby. Pan Weasley, Ron i starszy pan, o siwych włosach do ramion i okrągłych okularach. Artur Weasley trzymał swojego wyrywającego się syna za kaptur. A do pokoju wleciał zdyszany Harry.
- Mogłeś się aportować wiesz chłopcze? - powiedział wesoło staruszek.
To trochę go zmieszało. Ale spojrzał na mnie.
- Hermiono... Ja... Przepraszam... - dyszał - nie miałem jak go powstrzymać, od razu się aportował gdy nie otworzyłaś.
Ronald natomiast wydawał z siebie "wściekłe dźwięki" i cały czerwony na twarzy nie spuszczał ze mnie wzroku. Ja natomiast patrzyłam na Draco, który jedynie powiedział szeptem.
- Jeśli tylko jest w stanie swój zły uczynek...
"...  zastąpić kilkoma dobrymi." - dokończyłam w myślach.


***


Fleur gotowała budyń. W końcu Luna w jej domu nie wymagała nawet czystości, chyba chciała jedynie budyniu. A szczególnie zachwycał ją francuski, malinowo czekoladowy, specjalny budyń. Bill uparł się, że muszą ją zaprosić do muszelki. Sama też nie narzekała na jej towarzystwo, Luna zawsze opowiadała wiele zabawnych historii. Choć sama się z nich nie śmiała... Teraz jednak siedziała zamyślona wymachując nogami  z nieobecnym wzrokiem.
- Wyglądisz jakhoś tristement Luna. 
Od razu nie odpowiedziała. Fleur nie była pewna czy to z powodu jej sposobu bycia czy braku chęci rozmowy. Kiedy jednak obróciła głowę, a na twarzy miała łzy... 
- Ohh, chusteczky przyniesić Ci? - powiedziała przerażona.
- Przeklęte łzawiaki... Pełno ich w tym domu.

***

Ron mimo powszechnego zdania o rudych mężczyznach był niesamowicie przystojny i pociągający. To jednak nie wystarczało, żeby mu wybaczyć. Wtedy jednak, nie miałam serca go od siebie odsuwać.
- Może go pan puścić. 
Od razu podbiegł i się przytulił. Nie odczułam ulgi. Nie odczułam odrazy. Strachu. Złości. Właściwie to nie odczułam nic. Mimo to wiedziałam, że Draco miał rację. Postanowiłam oszczędzić Ronowi. Zdawałam sobie sprawę, że był równie przerażony całą sytuacją jak ja. Kiedy wypuścił mnie z objęć wrócił jednak na miejsce obok ojca. Zaczynałam powoli nie rozumieć co siedzi w głowie tego człowieka.
- Hermiono my przybiliśmy tu, żeby porozmawiać z Harry'm i... - pan Weasley przez chwilę szukał słów - panem Malfoy'em. 
 Najwyraźniej "Draco" wciąż było dla nich ciężkie do wymówienia. Już miałam się odszczeknąć kiedy Smok wstał i z uśmiechem powiedział.
- Panie... Weasley. - tutaj zrobił przerwę i spojrzał wesoło w moją stronę(prawdę powiedziawszy z trudem powstrzymałam śmiech) - to miło z... pana strony.
- Jeśli panna Granger nie ma nic przeciwko udamy się zatem do salonu.
Zerwałam się na równe nogi. Spojrzałam na całe zgromadzenie.Moja irytacja powinna być dla nich zrozumiała. Wszystko jednak wskazywało na to, że nie była.
 - O nie, nie, nie, nie, nie! - powiedziałam stanowczo i bardzo szybko - Zapomnijcie, idę z wami. Koniec tych wielkich tajemnic przed... panną Granger.
I z uśmiechem na twarzy zarzucając koc na ramiona, zbiegłam po schodach do salonu.

***

Bill nie wierzył, że spocznie kiedyś na nim taki obowiązek jak odnajdywanie członków do Zakonu. Fleur i Luna czekały na niego w domu już od godziny, a on czekał na swojego gościam jak można się domyślić również już od godziny. Jego żona była dla niego największym skarbem na świecie. Nie dowierzał w swoje szczęście. Bo miał w niej wsparcie, a do tego była niesamowicie piękna. Jej francuski akcent... Otwarcie się drzwi w Dziurawym Kotle wyrwało go z zamyślenia. Kobieta i mężczyzna, którzy weszli do baru zerknęli na kelnera i pokazując jakiś widocznie znany mu gest, udali się w stronę jego stolika. Dopiero z bliższej odległości Bill poznał Renarde Fox i...
- To jest Hank Longbottom - powiedziała wesoło marchewkowo ruda dziewczyna, która przypominała jego siostrę nawet bardziej niż Ginny.

***

Jester Jolly. Tak właśnie nazywał się nieco przypominający Einsteina staruszek. Zaledwie po paru minutach rozmowy z nim poznałam parę cech wspólnych z innym, bardzo lubianym przeze mnie starszym panem. Mimo napiętej atmosfery starał się nie tracić poczucia humoru.
- No więc to o Ciebie się rozchodzi panienko. Nono na te oczka to się nie dziwię, że panowie lecą. Prawda panie Weasley? - zasalutował w stronę Rona.
Chrząknięciem całą dyskusję przerwał jego ojciec wchodząc do pomieszczenia. Z pełną powagą na twarzy kazał wszystkim usiąść wygodnie i wysłuchać co ma do powiedzenia. Pierwszy jednak wtrącił się Harry, opowiedział o Areille i zdawało się, że wybił pana Weasleya z toku myślenia. Po pewnej chwili jednak oznajmił:
- Bill wykonuje solidnie powierzone mu zadanie. Podobnie jak Minerwa. Wierzcie mi, ta kobieta jest nie do zgniecenia, doprawdy, NIE DO ZGNIECENIA! - wykonał energiczny ruch ręką.
W jego głosie wyczuwałam jednak dziwny niepokój. A może tajemniczość?
- Jakie... - Draco przerwał mi gestem.
- Moi rodzice spakowali już wszystkie księgi. Część dojdzie przez sowy, inne dotrą drogą mugolską.
Kompletnie nie rozumiałam o czym oni mówili. Właściwie nie rozumiałam, czemu nie poszłam spać?
- Zatem Jesterze, wydaje mi się, że masz z małą Arielle do pogadania. - powiedział po krótkiej chwili pan Weasley.
- O czym? - udało mi się wreszcie zabrać głos.
Żałowałam tego, ponieważ wszystkie oczy zwróciły się ku mnie.
- Jak to o czym kochanieńka? - odparł wesoło Jolly - O Bathildzie!
Harry spojrzał na niego z zaciekawieniem. Wiedziałam dlaczego, wyczuł to co wyczułam ja. Dolina Godryka. Coś co stanowiło dla niego największe sacrum. 
 - Ona była... Moją sąsiadką. - powiedział w końcu Jester.
Kolor jego policzków wskazywał jednak na coś więcej. 

***

Kiedy zrobiło się już późno, zabrałam się za książkę od Neville'a. W połowie strony 104 usłyszałam pukanie do drzwi mojej sypialni. Chcąc nie chcąc odłożyłam książkę i wpuściłam gościa. Był nim Ron.
- Ja... przepraszam.
Zamknął za sobą drzwi i spojrzał mi prosto w oczy. Poczułam milion motylków w moim brzuchu. Magnetyzm jego spojrzenia był zupełnie taki jak dawniej, a mimo to było w tym coś innego... Coś przerażającego. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął mnie całować tak, jak gdyby nic innego nie miało znaczenia. A ja, zapomniałam. Uległam. Z każdą sekundą pocałunek był szybszy, bardziej namiętny. Poczułam jego dłonie na moim brzuchu, gdy nagle...


_________________________

I tu was mam zboczuchy jedne! :D długo czekaliście na kolejną część, ta jest krótsza, ale pełna wątków, które po części wyjaśnię w następnym rozdziale. I tyle zamieszania, ciągłe zamieszanie. Nieco mniej magii, ale spokojnie. Może jej po prostu nie zauważyliście? Dodam też, że dodałam pewien sekret do imion i nazwisk nowych czarodziei... Francuski i angielski były moją inspiracją. A to jeszcze nie koniec :)
 Jak zawsze zachęcam do komentowania :D