Wstęp

Hermiona Granger, postanawia opowiedzieć dzieciom jak doszło do tego, że jest z ich ojcem. Czytelnik od samego początku nie zna jego tożsamości, może się jedynie domyślać kim on jest...

sobota, 26 października 2013

Dwie dusze, jedno serce.


Tą notkę, chcę zacząć trochę na odwrót niż poprzednie. Wiem, że są osoby, które śledzą moje opowiadanie na bieżąco. Ten rozdział jest pełen miłości. Dzięki temu jest w nim więcej magii. Bo naśladując Dumbledore'a wiemy, że to najsilniejsza magia. I chociaż czasem niektórych zawodzi i dużo się przez nią cierpi... Nie znajdziecie w nim wielu tajemnic. Będą w kolejnym. A może po prostu dobrze je schowałam? Dedykuję ten rozdział wszystkim zakochanym czytelnikom. Szczególne podziękowania dla dziewczyn, które stale zachwycają mnie komentarzami, Mystery, Lili Potter, LoveGood oraz Lupinka. A także admini "Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć Harry?" i "Ty, wredny, mały, podstępny karaluchu", a zwłaszcza Jaśminie i Aś, które pozostawiają komentarze pod każdym postem! I  przede wszystkim mojemu chłopakowi, który czyta każdy rozdział z zachwytem i każe mi pisać książkę :)


___________________

Rozstaliśmy się z Arielle w okolicach Wielkiej Sali. Nie chciała rozmawiać. Pomachała nam tylko i ze spuszczoną głową, obróciła się i odeszła. Taka bezbronna sprawiała wrażenie jeszcze mniejszej niż zwykle. Staliśmy z Harry'm patrząc się na siebie, ale żadne  z nas nie miało ochoty na rozmowę. Po chwili udaliśmy się do naszego dormitorium. Wieża Gryffindoru widoczna była przez okno, wciąż paliły się tam światła. Na zewnątrz panował mrok. Musiało być już późno, bo w zamku nie było słychać niemal żadnych odgłosów. Czas leciał dla mnie szybko. A jednocześnie dłużył się nieskończenie.
- Hermiono... - zaczął wreszcie Harry - Wiem, że jesteś teraz zmieszana, ale sama zawsze powtarzałaś, że póki nic się nie dzieje, nie martwmy się na zapas. Poza tym, ostatnio bardzo słabo czytasz książki.
To ostatnie zdanie powiedział z uśmiechem, ciągnąc mój kosmyk włosów jak sprężynkę. Zaśmiałam się i omal nie spadłam, bo ruchome schody zmieniły pozycje. Na szczęście, bądź nieszczęście Potter złapał mnie w pasie. Spojrzałam na niego. Przypomniał mi się nasz pocałunek i wzdrygnęłam się. Harry chyba to zauważył, bo wyprzedził mnie i przyśpieszył kroku.
"Czy Ginny miała rację?" - myślałam tylko idąc za nim.
Do końca drogi już nie rozmawialiśmy. Kiedy dotarliśmy do pokoju wspólnego, pomachaliśmy tylko sobie na pożegnanie i każdy udał się w swoją stronę. Pokój dziewczyn tak naprawdę, nie był jednym pomieszczeniem. był to tylko korytarz, na którym znajdowało się mnóstwo drzwi. Każdy prowadził do prywatnego lokum. Większość z nich zajmowały dwie osoby. Ja jednak, z racji, że Ginny nie zakopała toporu wojennego, miałam pokój samotnie. Na końcu korytarza znajdował się pokój z losowym numerem 913. Nie był on za duży. Na oko 10 metrów kwadratowych. Wygodne łóżko znajdowało się tuż przy oknie (naprzeciw drzwi) z którego mogłam obserwować jezioro i chatkę Hagrida. Obok niego było biurko, ze wszystkich stron zawalone książkami i pufa w kształcie lwa. Przestrzeń koło drzwi zajmowała szafa z ubraniami i... muszę przyznać, książkami. Tuż pod nią było legowisko, które powinien zajmować Krzywołap. Wybrał sobie jednak parapet. Na ścianie po prawej stronie były kolejne drzwi. Prowadzące do łazienki. Pięknej, pokrytej marmurem na podłodze, umywalce i wannie. Wszystkie elementy łącznie z kranem były pozłacane. Pomieszczenie było niemal tak duże jak sam pokój. Zawsze kochałam tą łazienkę. Długo się nie zastanawiając zrzuciłam ubrania i udałam się na długą kąpiel. Nie pamiętam, o której godzinie wróciłam do łóżka, ale na pewno zasnęłam momentalnie.

***

Rano przy śniadaniu czułam się całkiem niewyspana. Usiadłam koło Harry'ego, który bezustannie patrzył się na wejście do Wielkiej Sali. W końcu wszedł Ron, który siadając koło nas odwrócił jego uwagę. Kiedy wszyscy sie zjawili, profesor McGonagall wstała i zafundowała nam niespodziankę.
- Zbliżający się tydzień, będzie tygodniem zjednoczenia. Po latach doświadczenia, postanowiliśmy wysłuchać Tiary i ostatecznie zjednoczyć wszystkie domy. Z tego powodu, zajęcia lekcyjne w tym tygodniu zostają odwołane.
Uczniowie zaczęli wiwatować i energicznie klaskać. Dyrektorka gestem uciszyła ten aplauz.
- Jednakże, przez cały tydzień będą odbywać się zajęcia zorganizowane. - machnęła różdżką,a przed każdym pojawiła się kartka papieru - Otrzymujecie plany, a obecność jest obowiązkowa. Jak widzicie w środę odbywa się bal. Na którym również, obecność jest obowiązkowa panie Longbottom!
Wszystkie oczy zwróciły się ku Neville'owi, który pokazywał jakieś gesty do roześmianej Ginny. Kiedy się zorientował natychmiast przestał. A dyrektorka wzniosła oczy ku niebu i kontynuowała.
- Na balu trzeba zjawić się z osobą towarzyszącą, z innego domu! Mogą - tu spojrzała na mnie - to być absolwenci naszej szkoły.


***

Arielle idąc po korytarzu studiowała plan najbliższego tygodnia. Dzisiaj był wtorek, dziwne, że McGonagall zdecydowała się na bal już jutro. Widocznie faktycznie zależało jej na zjednoczeniu. Dzisiaj mieli razem ze Ślizgonami wyścig na miotłach, a potem oni i Gryfoni pojedynki na Zaklęcia z Transmutacji.
"Muszę poszukać książki, bo przecież pomyślą, że ze mnie jakaś kompletna..."
- Idiotka! Jak łazisz? - powiedział wysoki ciemnowłosy chłopak, na którego wpadła.
Arielle spojrzała na krawat. Zielony. Nie chciała mieć uprzedzeń, ale słyszała, że Ślizgoni bywają wredni. Nie chciała jednak dać się zmanipulować już pierwszego dnia więc zadziornie spojrzała brunetowi w oczy.
- Właściwie, to jesteś wyżej i powinieneś widzieć nieco więcej. - mówiąc to odeszła, nawet się nie obracając.
W duchu zastanawiała się, czy odpowiedź była wystarczająco miła, ale i stanowcza. Czy chłopak uznał ją za słabe ogniwo? A może źle postąpiła, w końcu domy powinny się jednoczyć...

***

Ron odszedł od nas gdy tylko usłyszał o balu, ponieważ Fred i George przywołali go do siebie i szeptali coś zaciekle. Po czym oboje wzięli Rona, który miał bardzo obrażoną minę za ramiona i wyprowadzili z Wielkiej Sali. Patrzyłam chwile z rozbawieniem jak próbuje się im bezskutecznie wyrwać. Razem z Harry'm postanowiliśmy iść na błonia, ponieważ Turniej Szachów Czarodziejskich z Krukonami mieliśmy dopiero za pół godziny. Kiedy usiedliśmy w cieniu drzewa, zaczęliśmy się przyglądać ludziom. Wszyscy z ekscytacją mówili o jutrzejszym balu.
- To kiedy zaprosisz Arielle? - zagadnęłam do Harry'ego.
Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Nieco zmieszany, odwrócił wzrok.
- Czemu pomyślałaś, że zaproszę akurat ją?
- Oh błagam Harry, patrzysz na nią tak jakbyś spodziewał się, że zaraz zza rogu wyskoczy dementor, a Ty osłonisz ją własnym ciałem.
Przez chwile zastanawiał się nad odpowiedzią. Wiatr zawiał tak mocno, że spadły mu okulary i to odwróciło moją uwagę od pytania. Nie na długo. Mogłabym przysiąc, że zrobił to specjalnie! Nie wiem jak, ale to zrobił.
- No więc? - pomachałam mu ręką przed oczyma.
W końcu odwrócił się w moją stronę i wziął głęboki oddech.
- Traktuję Arielle jak siostrę, jeśli będzie trzeba, obronię ją. To dla mnie ciężkie bo... - rozejrzał się czy nikt nas nie podsłuchuje i kontynuował ciszej - ... ona była taka zwykła. uwielbiałem ją za to. Lubiłem te rozmowy o serialach i wszystko co łączyło mnie z mugolskim światem. Dzięki temu zapominałem. A jeśli... Ten człowiek, który Cię szuka, wie o tych listach, o tych fiolkach... Ona też jest celem.
Pierwszy raz wspomniał wydarzenia z wczoraj. Mnie jednak zaciekawiło co innego.To nie była miłość. A przynajmniej ze strony Harry'ego.
- Na pojedynkach. - powiedział po chwili.
- Hm?
- Na pojedynkach z Transmutacji. Wtedy ją zaproszę.

***

George patrzył się na Rona zaciekawionym wzrokiem. Miał wrażenie, że w głowie brata rozgrywa się walka, którą tylko on sam potrafi zrozumieć. Bliźniaki od początku były skłonne wyjawić Hermionie prawdę, potem Ron się rozmyślił, a teraz sprawiał wrażenie jakby nie miał pojęcia czego chce.
- Ron! Przyjdę z Luną. - potrząsnął wreszcie bratem. - Powiedz mi tylko, czy chcesz wreszcie wyznać Granger prawdę?
Przez chwilę panowała cisza. Wiedział, że nie mogli tego dłużej ciągnąć.
- Chcę.
- Jest jeszcze coś o czym musimy Ci powiedzieć... - odezwał się po raz pierwszy Fred.
George spojrzał na bliźniaka. Wiedział, dlaczego Ten F był taki zdenerwowany.

***

"Latałam na miotle, tylko raz... nie dam sobie rady!" - myślała przerażona Arielle.
Justyn Finch-Fletchley był bardzo pewny siebie. Wczoraj w pokoju wspólnym znalazła jego zdjęcie z drugiego roku, był grubym, niezbyt ładnym chłopcem. Teraz jednak jego piegi dodawały mu uroku, a sam był dobrze zbudowany i umięśniony. Włosy dalej miał koloru węgla, podobnie jak oczy. Nie wiedziała czy z powodu jego atrakcyjnego wyglądu czy też wesołego stylu bycia, ale lubiła gdy był obok. Mimo, że znała go zaledwie jeden dzień. Pokazywał jej różne sztuczki na miotle. Trochę ją to rozluźniło. Każdy z uczniów miał napisane na tablicy nazwisko przeciwnika. Arielle i tak nie znała żadnych Ślizgonów, a nazwisko Greengrass niewiele jej mówiło.
- To pewnie ta cała Astoria. - powiedział jej Justyn, kiedy przeczytała to głośno.
Ku jej zaskoczeniu kiedy wsiadła na miotłę jej przeciwnik okazał się być... Chłopcem. W dodatku tym samym, na którego wpadła dziś na korytarzu. Uśmiechnął się do niej zawadiacko i założył okulary na oczy. Ona odruchowo zrobiła to samo. Ścigali się jedno okrążenie na boisku Quidditcha. Chwyciła mocno rękami miotły i wzięła głęboki wdech. Należała do osób, które za wszelką cenę chciały wygrać. Za wszelką cenę, może dlatego Tiara na samym początku wspomniała o Slytherinie.
- START! - krzyknęła siwowłosa nauczycielka.
Arielle odepchnęła się mocno od ziemi i poszybowała... wysoko w górę. Zanim zorientowała się, że jest niemal 5 metrów nad boiskiem jej rywal pokonał już blisko połowę trasy.
"Nie mam szans" - pomyślała zrozpaczona.
Szybko jednak dotarło do niej, że jest McDonely. A one się nie poddają. W jednej chwili poczuła, że ona i miotła to jedno. W jednej sekundzie znalazła się z powrotem na poziomie boiska, a chwile potem dogoniła rywala. Ten był jednak ciągle z przodu, Arielle nabrała jaby sokolego wzroku i dojrzała metę będąc spory kawałek od niej. Zdało jej się, że miotła też to poczuła i nagle... Niezwykłe przyśpieszenie spowodowało, że musiała zamknąć oczy. Jedyne co usłyszała to:
- Hufflepuff wygrywa!
A potem miotła posłusznie zaczęła zwalniać, a ona wylądowała tuż przy Justynie, który przytulił ją zadowolony. Była pewna, że teraz nie odpuści jej treningów Quidditcha. Zaraz obok pojawił się jej rywal. Justyn bąknął coś o tym, że zostawi ich samych i odszedł.
- Jesteś dobra McDonely.
- Ty też jesteś niezły. Chociaż myślałam, że jesteś dziewczyną. - to drugie zdanie zupełnie się jej wyrwało.
Jak na Ślizgona był naprawdę uśmiechnięty. Wydawało się to podejrzane, ale Arielle chciała nie mieć uprzedzeń.
- Myślałaś pewnie, że jestem moją kuzyneczką. Cóż, ja jestem Lyar. - wyciągnął ku niej dłoń.
Kiedy ją uścisnęła poczuła przepływ dziwnej, nieznanej jej energii. Zadziornie spojrzała na niego i się nie przedstawiła. Zabrała miotłę i chciała już zejść z boiska, poszukać wreszcie Hermiony i Harry'ego. Czuła się przy nich bezpiecznie i koniecznie chciała im o tym opowiedzieć. Gdy nagle usłyszała...
- Poszłabyś ze mną na jutrzejszy bal?

***

Wysłałam list do Draco i siedziałam w oknie na korytarzu zastanawiając się jak szybko Ruatha przyleci z odpowiedzią. Byliśmy już po wszystkich zajęciach, które miały na celu nas złączyć. Ostatnią godzinę spędziliśmy z Puchonami, uradowana Arielle opowiadała nam o swojej wygranej, a Harry stwierdził, że nie uwierzy, póki się z nią nie zmierzy. Potem poszli na obiad, ale ja jakoś nie byłam głodna.
- Co tak samotnie?
Burza rudych włosów śmignęła mi przed oczami. Ku mojemu zaskoczeniu, to NIE była Renarda Fox. Tylko Ginny.
- Przepraszam. -powiedziała nagle.
A ja tylko podniosłam się i przytuliłam ją do siebie. Tak bardzo brakowało mi starej przyjaciółki.

***

Ron nie wierzył, że jego własny rodzony brat mógł posunąć się tak daleko. Owszem podejrzewał jego... coś tam, już od dawna. Ale i tak był w wielkim szoku. Powiedział bliźniakom, żeby najpierw sami porozmawiali z Hermioną, bo to oni wszystko zniszczyli. Czuł, że zależało mu na niej, ale wiedział jednocześnie, że jego nie wysłucha. Zanim nie dowie się całej prawdy. W końcu. Po drodze do dormitorium spotkał Lunę.
- George jest na błoniach. - wypalił i odwrócił się do Grubej Damy.
- Czekam na Ciebie nie na George'a. - powiedziała swoim cichym, delikatnym głosem.
Spojrzał w jej stronę. W uszach miała kolczyki truskawki. Rzeczywistych rozmiarów. Ubrana była w granatową sukienkę w białe kropki, a jej buty także miały na sobie motyw czerwonego owocu. Wstrzymał się, bo pomyślał, że mimo tego dziwactwa musi być w niej coś niezwykłego, skoro George ją pokochał.
- O co Ci chodzi?
Zanuciła coś i obróciła się wokół siebie. Przekręciła głowę na bok.
- Nie  bądź na niego zły.
- Bo? - nawet nie spytał o kogo, wiedział.
- To nie jego wina. Myślał, że jego brat nie żyje. A osoba, którą kochał, kocha - tu wskazała palcem - Ciebie.
Nie myślał o tym w ten sposób. Teraz rozumiał dlaczego George użył eliksiru, bo chciał przed śmiercią pocałować kogoś na kim mu zależało.
- Ale nie wiedział, że to on mi się podoba. Myślał, że Ty. Z miłości robi się różne rzeczy.
Ron dobrze o tym wiedział. Fred też.

***

 Ostatecznie razem z Ginny udałyśmy się do Wielkiej Sali na obiad. Harry już tam siedział. Arielle właśnie wstawała. Oczywiście nie dotrzymał obietnicy i nie zaprosił jej podczas Turnieju. Szturchnęłam go więc w ramię kiedy Ginny poszła rozmawiać z Neville'm.
- No już, nie bij! - podniósł się.
Zatrzymał przed Arielle i uśmiechnął szeroko.
- Chcesz pójść na ten bal... ze mną?
McDonely przygryzła wargę i spojrzała mu prosto w oczy. Mogłabym przysiąc jak widziałam, że Harry'ego przeszedł dreszcz.
- Harry... Przed chwilą przyjęłam czyjeś zaproszenie.
Harry mruknął coś w rodzaju "nic nie szkodzi" i usiadł z powrotem koło mnie. Arielle ze smutkiem w oczach wyszła z Wielkiej Sali. A on cały posiłek się do mnie nie odzywał. Nawet kiedy już skończył i wychodził, nie powiedział słowa na pożegnanie. Zostałam sama. Znów nie bardzo chciałam wychodzić. Otworzyłam więc książkę od Neville'a i zaczęłam czytać od strony 251. Do końca wciąż pozostawały 662 strony. Jeszcze nigdy czytanie nie szło mi tak mozolnie. Tym bardziej, że po 10 stronach, znów ktoś mi przerwał. To był Fred.
- Jak tam pani czytająca? - zagadał - Czy nie jest już pani zbyt mądra na tak zwykłe lektury jak pomoce kucharskie?
Roześmiałam się i odłożyłam książkę. W tym momencie do sali wleciała Ruatha niosąc list z Pieczęcią Malfoy'ów. Szybko otworzyłam list i zaczęłam czytać.
- O jej Fred! - krzyknęłam podekscytowana - Draco przyjedzie dziś wieczorem, żeby móc pójść ze mną jutro na bal!
- Tak to... cudownie. - jego mina mówiła jednak co innego.



______________________________


Napiszę jeszcze coś ode mnie. No więc, pewnie czytając "miłość", wyobrażaliście sobie masę pocałunków oraz do porzygu romantyczne sceny. Ja jednak chciałam wam pokazać jej wartość. To jak bardzo człowiek jej potrzebuje. Jak cierpi, a czasem unosi się w euforii. W następnym rozdziale, motyw przewodni będzie podobny. Pojawią się jednak...




poniedziałek, 21 października 2013

Pierwsza fiolka.


Rozmowa z Tiarą była dla Arielle jednocześnie ekscytującym jak i stresującym przeżyciem. Bała się, że przez jej pytania wyjdzie na jaw, kim jest. Okazało się jednak, że Tiara wcale nie wypominała jej bycia mugolem, wręcz przeciwnie, pochwaliła jej pochodzenie i wspomniała babcie Bathildę. Potem zastanawiała się nad jej cechami. Z początku wspomniała coś o Slytherinie, ale od razu wycofała te myśl z podnieceniem mówiąc "Taka mądra! Pewnie Krukonka...", ale i nie na tym zakończyła. Uważała, że Arielle jest osobą gotową na akceptacje wszystkich i wszystkiego. Nieskalaną ani czystością krwi, ani uprzedzeniami. Widziała wszystkich na równi. I odczuwała silnie wartość magii. Przypominając to sobie Arielle słyszała w głowie doniosły głos Tiary, która od razu po tej konkluzji krzyknęła "HUFFLEPUFF".  Miała rację, domownicy przywitali ją miło i każdy cieszył się, że mają nową Puchonkę w drużynie. A chłopak, który nazywa się Justyn Finch-Fletchley, który podobno powtarzał piąty rok, a teraz jest najlepszym uczniem domu borsuka i kapitanem drużyny Quidditcha, bardzo ochoczo z nią rozmawiał.
- Musisz koniecznie przyjść na trening! Kiedy wrócił Harry, Gryfoni pewnie znowu będą chcieli wygrać Puchar Domów...
- Ten Harry, Harry Potter?
- Tak, znasz go prawda? Wszyscy go znają. Aż wstyd powiedzieć, że kiedyś uważałem, go za potomka Salazara Slytherina - wspomniał wydarzenia kiedy Komnata Tajemnic została otwarta z uśmiechem i dodał - Ale w końcu pokonał Sama Wiesz Kogo!
Był bardzo miły. To chyba była najważniejsza cecha u Puchonów. Arielle wywnioskowała z tego, że jest miła i zaczerwieniła się z własnej nieskromności. Pewnie rozmawiałaby z Justynem jeszcze dłużej gdyby nie fakt, że wielka biała sowa usiadła na kanapie i zaczęłają dziobać.
- Chyba ma dla Ciebie list - zauważył jej towarzysz.
Szybko oderwała go od nóżki sowy i krzycząc coś o tym, że to bardzo pilne wybiegła z dormitorium.

***

Pukanie drzwi, które wyrwało mnie z zamyślenia było dość energiczne i sprawiało wrażenie, że dobija się do mnie jakiś natarczywy gość. Przez chwilę w mojej głowie jawił się Draco, ale zaraz przypomniałam sobie, że do pokoju dziewczyn mają wstęp tylko dziewczyny. Mozolnie wstałam z łóżka i otworzyłam drzwi. Renarda Fox, była strasznie podekscytowana, a jej rude, długie loki zdawały się odczuwać to samo.
- Hermiona, musimy lecieć szybko do gabinetu Minerwy! Musimy to wreszcie zobaczyć!
Udając, że wiem o co chodzi pośpieszyłam za nią.
"Dlaczego ja nie słuchałam tej przeklętej rady?" - pomyślałam tylko.

***

Ginny siedząc z Harry'm w pokoju wspólnym widziała, że fizycznie jest z nią, ale myślami jest daleko. Sama była już zmęczona udawaniem pary. Bo tak to można było nazwać. Nie widziała go cały rok kiedy szukali horkruksów. Właściwie ich "powrót do siebie" był chyba tylko spowodowany silnymi emocjami. Od jakiegoś czasu myślała też o kimś innym... Pokój powoli opróżniał się z ludzi, którzy podekscytowani udawali się na błonia. W końcu zostali tylko sami.
- No powiedz to wreszcie. - nie wytrzymała Ginny.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
-Powiedz, że to błąd, że wróciliśmy do siebie.
Przez chwile Harry się ocknął. Nie wiedział co teraz zrobić. Nie chciał jej krzywdzić. Tak bardzo bał się reakcji Rona. Pomyślał jednak, że tu chodzi o jego życie. Nie chciał żyć w kłamstwie.
- Tak. Ale to nie z powodu Hermiony.
Drugiego zdania jednak nie usłyszała, bo trzasnęła drzwiami pokoju dziewczyn. W tym momencie Neville jednak zawołał go na korytarz. Wyszedł nie wiedząc co ma ze sobą zrobić.
- Profesor McGonagall na Ciebie czeka.

***

W gabinecie dyrektora w Hogwarcie niewiele się zmieniło od czasu kiedy Dumbledore, siedział za biurkiem, znajdującym się na środku pomieszczenia. Różnica była właściwie tylko taka, że siedziała za nim Minerwa McGonagall, a Albus machał do niej czasem z portretu na ścianie. Weszłam tam z Renardą na hasło "Różowa skarpetka" zastanawiając się jak udało się brodaczowi przekonać do tego obecną dyrektorkę. Znajdowała się już tam Arielle, a zaraz za mną pojawił się Harry. Lekko zdezorientowana stanęłam koło blondynki.
-  Panno McDonely, powiedziałam, że przejdziemy do tego tylko w towarzystwie panny Granger, pana Pottera i... - tu surowo spojrzała na mnie - pana Wasleya. Gdzież on się podziewa, ta łajza wiecznie za wami chodziła?
Wymieniłam z Harry'm spojrzenia, modląc się w duchu, żeby nie kazała nikomu z nas iść po Rona. Wzrok dyrektorki przeszywał mnie tak, że cieszyłam się opanowania leglimencji do perfekcji. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Skoro pan Weasley, nie raczył się pojawić, nie ma co zwlekać. Panno McDonely, proszę mi to podać.
Arielle podała profesor McGonagall szkatułkę, była średnich rozmiarów. Drewniana, zamykana na złoty zawias. Znajdowały się na niej inicjały B.B. Dyrektorka otworzyła ją ostrożnie na biurku. W środku znajdowały się trzy fiolki z srebrzystym płynem. Z wygrawerowanymi napisami:
"Dolina Godryka", "Hogwart" i "Brighton"

***

Ron siedział na błoniach wyrywając trawę z korzeniami. Zastanawiał się, co mu strzeliło do głowy, ze dalej wyraża zgodę na to wszystko. Może dlatego to na niego rzucono Imperiusa? Bo łatwo się poddawał? Wiedział jednak, że musi z tym skończyć. Fred i George. Oboje. To wszystko była ich wina.
- Ron, nie możesz być na mnie zły! Sam chciałeś jechać w jednym przedziale z Hermioną, żeby nie zabijała Cię wzrokiem... - zaczął Pan G.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi!
Fred pociągnął za sobą George'a sprytnie wrzucając żuka penetryka(ich najnowszy wynalazek) za jego koszule.

***

- Dzisiaj interesuje nas tylko jedna z nich. - powiedziała spokojnie dyrektorka.
Jej głos nie brzmiał tak zdecydowanie jak zawsze. Mimo tego, że Minerwa McGonagall była osobą twardą i zdecydowaną, powoli widać było po niej, że się starzeje i staje się bardziej zmęczona. Starannie ukrywała to jednak za swoim wyrazem twarzy, godnym Mona Lisy. Przechadzając się wzdłuż stołu, przyglądała nam się z oczami w których malowały się dziwne emocje. Dziwnie było mi za każdym razem, kiedy dochodziłam do wniosku, że ona naprawdę się o nas martwi. W końcu podniosła ze szkatułki, wybraną fiolkę.
- Hogwart. To nasz dzisiejszy cel.
Wiedziałam, że wspomnienia można obejrzeć w myślodsiewni. Nigdy jednak nie miałam okazji tego zobaczyć. Prawdę mówiąc, dokładnie w tym momencie zdałam sobie sprawę z zagrożenia, które nade mną wisiało. Biorąc głęboki wdech, zbliżyłam się do naczynia nad, którym stali już pani profesor, Arielle i Harry. Renarda Fox patrzyła się na nas i uśmiechnęła się ciepło. Chyba miała zamiar dodać mi otuchy, ale niestety na mnie to nigdy nie działało. Zaczynałam się denerwować, że ludzie chcą mnie pocieszać, bo jeśli to robili to mieli powód, a jeśli był powód - było i zagrożenie.
- Fox, czy możesz? - powiedziała dyrektorka wskazując drzwi.
- Oczywiście. - mówiąc to ustawiła się na warcie przy nich, niczym żołnierz.
Do płytkiej kamiennej misy, po części wypełnionej już świetlistym płynem, powoli nalewała się zawartość fiolki. Harry gestem ręki pokazał mi na nią. Trochę zdezorientowana spojrzałam na nią. Wydawało mi się, że słyszę ciche głosy. Chciałam je lepiej usłyszeć i zbliżyłam swoją głowę do cieczy i wtedy... Poczułam dziwne szarpnięcie w okolicach pępka i że spadam w dół wprost na drewniane panele. Podniosłam się rozglądając wokół, a zaraz za mną spadali po kolei Harry, Arielle aż w końcu, profesor McGonagall. Doskonale znałam pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Prawdę mówiąc, znałam je chyba lepiej niż własne dormitorium. Biblioteka w Hogwarcie, bo to w niej się znajdowaliśmy, niewiele się zmieniła. Wysokie, niemal sięgające sufitu regały z książkami ustawione jednak były w przeciwnym kierunku, a część, w której były stoliki, oddzielona była poprzez 4 ustawione w kwadrat wysokie półki, z książkami wyłącznie w kolorach: na pierwszym - czerwonego, na drugim - zielonego, na trzecim - niebieskiego, na czwartym żółtego. W kącie owej czytelni, siedziała dziewczyna i chłopak, którzy szeptali coś między sobą energicznie. Ruszyliśmy w ich stronę. Nagle zatrzymałam się. W miejscu, w którym stałam widać było, że książki mają na sobie nie tylko kolory domów, ale też pod odpowiednim kątem można było zobaczyć ich godło. Popchnięta przez Harry'ego ruszyłam dalej. Stanęliśmy tuż nad dwójką rozmawiających.
-... Bath, przecież dobrze wiesz, że Ci nie wolno! - syczał blondyn.
- Daj spokój Jace! Czy Ty wiesz co TO - pomachała mu przed nosem świstkiem papieru - oznacza? Jak możesz teraz myśleć o tym co mi wolno lub nie?
Chłopak był wyraźnie zestresowany, żyły na szyi oraz wyraźne obojczyki zdawały się pulsować. Mimo to spojrzał na swoją towarzyszkę. Bathilda Bagshot, nawet siedząc ukazywała to jaka jest drobna. Była to chyba jedyna cecha, która łączyła ją z Arielle. W przeciwieństwie do wnuczki, miała ona kasztanowe włosy i oczy koloru szarego. Dosłownie, szarego. Dopiero kiedy położyła kartkę na stoliku zauważyłam, że to list. W dodatku jeden z wielu. Na stoliku leżało podobnych z 50. Kilka pism się powtarzało. Większość była jednak pojedynczymi świstkami.
- No dobrze - szepnęła nagle Bathilda błagalnym tonem - może nie powinnam przeglądać regału Gryfonów, Ślizgonów i Krukonów, ale Jace! Oni tu piszą o wszystkim... Pisali do siebie. O WSZYSTKIM! Wszyscy słynni czarodzieje. No proszę.
Zrobiła do niego słodkie oczka i delikatnie szturchnęła go w ramię. Chłopak wyraźnie się ożywił. Widać było, że czuje coś do swojej towarzyszki. Zaczęli razem czytać listy. Nagle  wszystko się rozmyło. Znaleźliśmy się na skraju zakazanego lasu. Nigdzie nie dostrzegałam Bathildy. Wysoki blondyn stał jednak przed jednym z drzew, patrząc się do góry.
- To tutaj! Jace, to tutaj!
Nagle zrozumiałam na co się tak patrzy. Na gałęzi siedziała Bathilda, patrząc się na zamek i machając kolejnym świstkiem papieru.
- To niesamowite, naprawdę... "Droga Helgo..." bla bla bla... oooo mam! Słuchaj! "Dzisiaj latałam nad bujnym lasem, który jest domem wielu magicznych stworzeń, na jego skraju, nieopodal drzewa, które zbić Cię może przyjaciółko, zatrzymałam się na najwyższym z drzew, starym świerku. Widać z niego było widoki przepiękne. Jezioro, a przy nim wzgórze. Piękne, zielenią obrośnięte. Zdaje się, że zdolność animaga moja, pomogła nam znaleźć idealne miejsce, do założenia szkoły..."  
Po raz kolejny obraz się rozmył. tym razem znajdowaliśmy się na lekcji profesora Binnsa. I za tamtych czasów dla uczniów była to największa katorga. Wszyscy spali lub z utęsknieniem wpatrywali się na okno. Czuprynę Jace'a w pierwszej ławce, można było dostrzec ze wszystkich stron sali. Bathilda zajmowała zaś ostatnią ławkę i pisała zaparcie notatki. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o obecności Arielle, Harry'ego i pani profesor. Ta pierwsza podeszła do swojej babci i przywołała nas gestem ręki. Bath, zdecydowanie nie słuchała wykładów. Miała przed sobą trzy różne listy.  W jednym z nich zakreśliła kolorem trzy zdania.
"Czarodzieje czystej krwi, od zawsze mugolom zazdroszczą, gdyż ich cheć wiedzy od wieków była silniejsza od naszej. Dzięki temu w dniu przyszłym pojawi się ONA, istota z legendy, księżna wśród czarownic, posiądzie moc największą i obdarzy siebie i bliskich nieśmiertelnością. (a potem zdanie pisane było wierszem)
Lecz walka o jej serca krwawą się okaże,
 zapełnią się pobliskie cmentarze,
krew spływać będzie po piersi dziewicy,
zanim potomstwo nieśmiertelność odziedziczy..."
Bath była tak zaczytana, że nie zauważyła, że siedząca przed nią dziewczyna o czarnych jak węgiel włosach, przeczytała przez ramię owy list. I zapisała coś na kartce przed sobą. Uniosła rękę, a profesor Binns pozwolił jej wyjść. I nagle wydałam z siebie okrzyk i zatkałam usta, jakby mając wrażenie, że zakłóciłam lekcje. Nikt jednak nie zdawał się zwrócić na to uwagi. Ciemnowłosa dziewczyna była... naszą nową nauczycielką. Tą, która siedziała koło Hagrida dumna ze swojego biustu i swojej osoby, dzisiaj na uczcie. Nagle wszystko zaczęło znikać.



***

Z powrotem byliśmy w gabinecie dyrektora. Spojrzałam na profesor McGonagall, która podeszła do portretu Dumbledore'a i zaczęła mu opowiadać o wszystkim co widzieliśmy. Arielle patrzyła się w jeden punkt, jakby było w nim coś, czego my nie mogliśmy dostrzec. W tym obłędzie przypominała trochę Lunę. Harry podszedł do niej i bez słowa ją przytulił.
- To mój dziadek - powiedziała.
Spojrzeliśmy w stronę miejsca, w które patrzyła. Nikogo tam nie było.
- Jace - popatrzyła na nas w końcu obecnym wzrokiem - to mój dziadek. Zmarł zaraz po urodzeniu się mamy.
Chwile czekaliśmy na profesor McGonagall, która w końcu wyjaśniła nam, że wlanie kolejnej fiolki jest niemożliwe. Bathilda objęła je takim zaklęciem, że można ją było otworzyć tylko dokładnie w 2 miesiące, po otwarciu poprzedniej. Jeśli jednak ktoś się spóźni, musiał czekać 4 miesiące. Następnie 6 i tak dalej...
- Możecie już odejść. Wyjaśnimy sobie wszystko przy następnym spotkaniu - powiedziała w końcu profesor McGonagall.
Arielle i Harry, poszli przodem. Ja zerknęłam jeszcze w stronę portretu Albusa Dumbledore'a, ale był pusty. Najwidoczniej się gdzieś przemieścił. Ale kto u diabła mógł jeszcze mieć portret dyrektora? Postanowiłam już sobie pójść. W końcu nic tam po mnie, gdy nagle usłyszałam głos dyrektorki.
- Panno Granger, proszę się nie martwić.
Obróciłam się i spojrzałam zatroskaną twarz McGonagall. Nie do końca wiedziałam o czym mówi.
- Zobaczy pani pana Malfoya już niedługo.




____________________

NIESPODZIANKA :) Macie bardzo szybko dalszą część historii, mam nadzieję, że spełnia ona wasze oczekiwania. Niestety nie wiem, kiedy pojawi się kolejna. Jak na razie ujęłam bardzo dużo wątków, które chcieliście poznać, ale dalej zostawiłam was z niedosytem. Nie mogę wam też obiecać, że w kolejnym rozdziale go zaspokoje 3:-)

sobota, 19 października 2013

Czas zmian.


Do mojej sypialni wszedł Ron... Z przerażenia wydałam z siebie zduszony okrzyk i natychmiast odepchnęłam Weasleya, w którego objęciach się znajdowałam.
- Co do... - wybuchnął rudzielec w drzwiach.
Drugi Ron zaczął rozglądac się we wszystkie strony. Szybko orientując się co chce zrobić, stojący w drzwiach rzucił się na niego i aportowali się razem. Nie mając pojęcia co się właśnie wydarzyło postanowiłam położyć się spać. Długo jednak nie mogłam zasnąć. Byłam strasznie nierozważna dając się tak zmanipulować Ronowi... No właśnie, Ronowi?

***

Rankiem z jakiegoś powodu czułam ogromne wyrzuty sumienia patrząc na Draco.O 8:00 ogłoszona została nijaka "rada". Więc siedziałam w salonie nie zważając na nikogo poza nim. W pokoju mieli się pojawić niemal wszyscy moi znajomi. Neville, Bill, Fleur... Luna - po kolei aportowali się na dywan koloru zakurzonej owcy. Oprócz nich byli tam też państwo Weasley, bliźniaki, Harry, Jester Jolly, Ginny oraz dwie osoby, których nie znałam. Jeden z nich był bardzo podobny do Neville'a i ochoczo z nim rozmawiał. A ruda dziewczyna zdawała się próbować podrywać Billa, co nie uszło czujnej uwadze Fleur, która "przypadkiem" przewróciła pod jej nogami wielką książkę. Mimo wszystko nie mogłam się skupić. Wiedziałam, że jest to ważne spotkanie, że chodzi o moje życie... Moją uwagę przykuwał jednak tylko Draco.
- Oto Hank Longbottom, brat Franka Longbottoma oraz wuj Neville'a. - pan Weasley wskazał na ciemnowłosego mężczyznę, który ukłonił się nisko.
- A ja jestem Renarda Fox - wesołym głosem oświadczyła rudowłosa.
Mogłabym przysiąc, że słyszałam jak Fleur wydaje z siebie ciche prychnięcie. Niestety reszty "rady" kompletnie nie pamiętam. Siedziałam patrząc się na jaśniejącą w świetle przebijających się promieni słonecznych, twarz Draco. On słuchał uważnie każdego słowa. Moje myśli schodziły to z jego oczu, to na jego uśmiech...
"Zaraz chwila, chyba oszalałam" - upomniałam się w myśli "Czy to możliwe, że się w nim zakochałam?"

***

Marissa McDonely kochała swoją jedyną córkę najbardziej na świecie. Miała tylko ją. Wiedziała jednak, że krew jej matki płynie w żyłach córki. Wiedziała, że kiedyś musi poznać prawdę. Nie spodziewała się jednak nigdy, że kiedy pewnego dnia otworzy drzwi, zobaczy przed nimi córkę w towarzystwie dwóch dziwnie ubranych osób... z tego świata. Siedząc przy kawie i rozmawiając z dyrektorką Hogwartu cieszyła się, że nigdy nie miała skłonności do płaczu.
- Czyli ona będzie pod waszą opieką? - powiedziała tylko patrząc na córkę.
- Zrobimy wszystko co w naszej mocy - zapewnił ciemnoskóry czarodziej.
Arielle patrzyła się na matkę. Cisnęło jej się na usta tyle pytań, zamiast tego podeszła do niej i po prostu ją przytuliła. Bała się w duchu, że może gdy miną te wakacje, nie będzie już miała okazji by to zrobić.
 - Kingsley, przynieś proszę torbę, którą przygotowaliśmy dla Arielle. - powiedziała Minerwa McGonagall.
Plan był prosty, ale realizacja mogła okazać się trudna. Mimo to wszyscy wiedzieli, że nie ma innego wyjścia. Bathilda Bagshot przekazała wnuczce zbyt cenną rzecz. Była równie zagrożona jak Hermiona.


>WRZESIEŃ<


Jeśli kiedykolwiek odczuwaliście tremę przed przedstawieniem albo poznaniem nowych ludzi, możecie mi wierzyć, że to nic w porównaniu  z tym co czułam 1 września w pociągu jadącym wprost do Hogwartu. Siedziałam w przedziale z Harry'm, Ginny, Fredem i George'm. Ron siedział w przedziale obok z Luną i Neville'm tłumacząc to w sposób niezwykle prymitywny, słowami Nie chcę psuć atmosfery. Ginny nie wiedziała, że Harry chce z nią zerwać. Myślała, że jest przejęty nadchodzącym coraz bliżej dniem walki, widać jednak było, że miała mnie za zagrożenie. Szkoda, że nie zdawała sobie sprawy z tego, w jak wielkim błędzie była. Obiecałam jednak Harry'emu, że nic nie powiem, dopóki sam nie uporządkuje tego w swojej głowie.
- Oh, to cudowne, będziemy mieć razem zajęcia! Będziesz siedział obok mnie? - szczebiotała Ginerwa.
Harry jakby nagle wyrwał się z transu.
- Co? - powiedział i widząc moje potakiwanie głową dodał - Tak, tak...
Resztę drogi rozmawiali o Mistrzostwach Quidditcha i nowym przedmiocie, który pojawia się na siódmym roku, nazwanym originalizm. Dotyczył on pochodzenia magii. Ja siedziałam zaczytana w książce od Neville'a. Dotarłam do strony 251, kiedy pociąg zatrzymał się na stacji.

***

Arielle była w Hogwarcie już od dwóch dni. Denerwowała się. Bała się, że ludzie odkryją, że wcale nie jest czarownicą, że wszystko wyjdzie na jaw... Profesor McGonagall zapewniła ją, że jej różdżka objęta jest takimi czarami, że powinna słuchać jej głosu w 95% przypadków(te słowa wypowiedziała, niemal recytując) To w pewien sposób ją uspokajało. Była jednak nowa, nie znała zwyczajów. Co gorsza musiała być w tym samym miejscu co...
- Pirszoroczni!
Rubeus Hagrid  wyraźnie podekscytowany wskazywał na nią i panią profesor. Uśmiechnął się do niej wesoło. Przez ostatnie dwa dni, zdążyła go polubić. To dodało jej otuchy.

***

Pierwszy raz siedząc przy wielkim stole brzuch bolał mnie ze zdenerwowania. Nie było Dumbledore'a, który rozluźniłby atmosferę. Na jego miejscu siedziała jednak Minerwa McGonagall. Spojrzałam na stół nauczycieli. Zastanawiałam się, co tym razem przyniesie nam los. Była tam kobieta o kruczo czarnych włosach, z dużym biustem, którym chwaliła się poprzez dkolt i wydatnymi ustami. Uśmiechnęłam się niemal od ucha do ucha kiedy przy stole zobaczyłam Jestera Jolly. Ten staruszek dalej przypominał mi dawnego dyrektora Hogwartu. Odruchowo zerknęłam na stół Slytherinu, mając nadzieję, że Draco odwzajemni mój entuzjazm. Wśród Ślizgonów jednak nie rozpoznałam jego twarzy. Prawdę mówiąc, nie rozpoznałam żadnej twarzy. Ciągle zapominałam, że Draco ukończył już Hogwart. Podobnie jak wszyscy jego domownicy, których znałam.
- Moi drodzy, rozpoczynający się rok szkolny... jest dla nas wyzwaniem! Droga, którą mamy przed sobą jest ciężka, ale i refleksyjna. Nie zapomnimy nigdy trudu i wysiłku, jaki większość z nas włożyła w obronę tej szkoły. Nie zapomnimy - tutaj pani profesor zrobiła przerwę i spojrzała na Harry'ego - o tych, którzy zginęli.
Na sali panowała idealna cisza. Nawet najmłodsi patrzyli się z powagą.
- Wzniesiemy toast, za Albusa Dumbledore'a. Który nauczył nas walki do końca! Zanim jednak zaczniemy popijać poncz, pozwólmy Tiarze robić swoje!
Ku mojemu zaskoczeniu tiarę przydziału wniosła Renarda Fox. Wesoła muzyka i piosenka Tiary, która po raz kolejny była inna popłynęła przez salę. Mówiła o tym, że dom Gryffindoru zawsze ma kłopoty, ale odwaga mu pomoże. Że Ślizgoni są dobrzy sercem kiedy tylko chcą. Że wiedza Ravenclawu może nam pomóc, a tolerancja Puchonów powinna być dla nas przykładem. Natępnie przydzieliła do domów pierwszorocznych. Na sam koniec czekała nas kolejna niespodzianka.
- Arielle McDonely!
Wszyscy zaczęliśmy patrzeć się po sobie. Przez chwile spojrzenia moje i Rona się spotkały. Natychmiast spojrzałam z powrotem na blondynkę. Tiara przydziału bardzo długo nie wydawała z siebie żadnego odgłosu. Z przerażenia ścisnęło mi gardło. Popatrzyłam z nadzieją na profesor McGonagall.
- To już koniec... - szepnął do mnie zdenerwowany Harry.
Sama nie wiedziałam jak mam się czuć w tej sytuacji. Tiara była na głowie Arielle już dobre 3 minuty. Doskonale wiedziała co jest grane.
"Kto wpadł na taki chory pomysł? Draco na pewno..." przerwałam tą myśl.
Cisza biła wszystkich po uszach. Dyrektorka wyglądała jednak na opanowaną. Gestem ręki uciszyła szmery przechodzące przez salę. Po raz kolejny zapanowała nieskazitelna cisza. Którą przerwało...
- HUFFLEPUFF!

***

Po uczcie Luna chodziła po korytarzu, jak najdalej od swojego dormitorium. Nieobecnym spojrzeniem i lekkim krokiem zbliżała się jednak do portretu Grubej Damy. O ścianę opierał się rudzielec przy, którym jej serce biło szybciej, ale nie potrafiła wyzbyć się swojego rozmarzonego głosu nawet przy nim.
- Tak Ci lepiej.
Uśmiechnął się do niej szczęśliwy.
- Czyli jak? - udawał, że nie rozumie.
Luna jednak nie była typem osoby, która odbierałaby sarkazm. Jej szczery sposób bycia był uroczy i bardzo mu się podobał. Zbliżyła się do niego na krok i spojrzała na niego swoimi dużymi oczami. Uwielbiał kiedy nie była rozmarzona.
- Bez eliksiru. Tak Ci lepiej George. - powiedziała i pocałowała go delikatnie w usta.

***

Chciałam znaleźć Arielle, powiedzieć, że nie jest sama i może na mnie liczyć. Tłum jednak przegnał mnie w stronę dormitorium. Siedząc na łóżku zastanawiałam się o co w tym wszystkim chodzi. Ruatha siedziała w sowiarni więc nie miałam nawet jak wymusić na kimkolwiek towarzystwa. Ginny udając, że mnie nie widzi, wyszła do pokoju wspólnego. A ja odczułam wielki brak przyjaciela. I wielki smutek, że Ron nie jechał dziś z nami w przedziale. Nie mogłam uwierzyć, że po tej całej dziwnej sytuacji dalej unika kontaktów ze mną. Kiedy opowiedziałam o niej Draco powiedział, że powinnam dać mu szanse i tajemniczo dodał, że wie, o co w tym wszystkim chodzi i mogę mu zaufać. Pamiętaj o szansy Dracon miał rację. On zasługiwał na szanse. Malfoy, Malfoy, Malfoy. Ciągle tkwi w mojej głowie.
- Zaraz chwila, chyba oszalałam. Zakochałam się w nim. - wyrwało mi się głośno.
Do pokoju ktoś zapukał.



___________________


Mam nadzieję, że wierni czytelnicy nie są na mnie źli, że musieli czekać tak długo. Zawał obowiązków przytłacza pewnie nie tylko mnie. Ale napisałam dla was rozdział i musze przyznać, że sama jestem z niego dumna :D tajemnic ciąg dalszy, część rozwiązana jak zawsze. Ale największa tajemnica wciąż się tu pojawia i wciąż trapi wasze głowy. Kto jest ojcem? Zobaczycie :)