Wstęp

Hermiona Granger, postanawia opowiedzieć dzieciom jak doszło do tego, że jest z ich ojcem. Czytelnik od samego początku nie zna jego tożsamości, może się jedynie domyślać kim on jest...

sobota, 26 października 2013

Dwie dusze, jedno serce.


Tą notkę, chcę zacząć trochę na odwrót niż poprzednie. Wiem, że są osoby, które śledzą moje opowiadanie na bieżąco. Ten rozdział jest pełen miłości. Dzięki temu jest w nim więcej magii. Bo naśladując Dumbledore'a wiemy, że to najsilniejsza magia. I chociaż czasem niektórych zawodzi i dużo się przez nią cierpi... Nie znajdziecie w nim wielu tajemnic. Będą w kolejnym. A może po prostu dobrze je schowałam? Dedykuję ten rozdział wszystkim zakochanym czytelnikom. Szczególne podziękowania dla dziewczyn, które stale zachwycają mnie komentarzami, Mystery, Lili Potter, LoveGood oraz Lupinka. A także admini "Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć Harry?" i "Ty, wredny, mały, podstępny karaluchu", a zwłaszcza Jaśminie i Aś, które pozostawiają komentarze pod każdym postem! I  przede wszystkim mojemu chłopakowi, który czyta każdy rozdział z zachwytem i każe mi pisać książkę :)


___________________

Rozstaliśmy się z Arielle w okolicach Wielkiej Sali. Nie chciała rozmawiać. Pomachała nam tylko i ze spuszczoną głową, obróciła się i odeszła. Taka bezbronna sprawiała wrażenie jeszcze mniejszej niż zwykle. Staliśmy z Harry'm patrząc się na siebie, ale żadne  z nas nie miało ochoty na rozmowę. Po chwili udaliśmy się do naszego dormitorium. Wieża Gryffindoru widoczna była przez okno, wciąż paliły się tam światła. Na zewnątrz panował mrok. Musiało być już późno, bo w zamku nie było słychać niemal żadnych odgłosów. Czas leciał dla mnie szybko. A jednocześnie dłużył się nieskończenie.
- Hermiono... - zaczął wreszcie Harry - Wiem, że jesteś teraz zmieszana, ale sama zawsze powtarzałaś, że póki nic się nie dzieje, nie martwmy się na zapas. Poza tym, ostatnio bardzo słabo czytasz książki.
To ostatnie zdanie powiedział z uśmiechem, ciągnąc mój kosmyk włosów jak sprężynkę. Zaśmiałam się i omal nie spadłam, bo ruchome schody zmieniły pozycje. Na szczęście, bądź nieszczęście Potter złapał mnie w pasie. Spojrzałam na niego. Przypomniał mi się nasz pocałunek i wzdrygnęłam się. Harry chyba to zauważył, bo wyprzedził mnie i przyśpieszył kroku.
"Czy Ginny miała rację?" - myślałam tylko idąc za nim.
Do końca drogi już nie rozmawialiśmy. Kiedy dotarliśmy do pokoju wspólnego, pomachaliśmy tylko sobie na pożegnanie i każdy udał się w swoją stronę. Pokój dziewczyn tak naprawdę, nie był jednym pomieszczeniem. był to tylko korytarz, na którym znajdowało się mnóstwo drzwi. Każdy prowadził do prywatnego lokum. Większość z nich zajmowały dwie osoby. Ja jednak, z racji, że Ginny nie zakopała toporu wojennego, miałam pokój samotnie. Na końcu korytarza znajdował się pokój z losowym numerem 913. Nie był on za duży. Na oko 10 metrów kwadratowych. Wygodne łóżko znajdowało się tuż przy oknie (naprzeciw drzwi) z którego mogłam obserwować jezioro i chatkę Hagrida. Obok niego było biurko, ze wszystkich stron zawalone książkami i pufa w kształcie lwa. Przestrzeń koło drzwi zajmowała szafa z ubraniami i... muszę przyznać, książkami. Tuż pod nią było legowisko, które powinien zajmować Krzywołap. Wybrał sobie jednak parapet. Na ścianie po prawej stronie były kolejne drzwi. Prowadzące do łazienki. Pięknej, pokrytej marmurem na podłodze, umywalce i wannie. Wszystkie elementy łącznie z kranem były pozłacane. Pomieszczenie było niemal tak duże jak sam pokój. Zawsze kochałam tą łazienkę. Długo się nie zastanawiając zrzuciłam ubrania i udałam się na długą kąpiel. Nie pamiętam, o której godzinie wróciłam do łóżka, ale na pewno zasnęłam momentalnie.

***

Rano przy śniadaniu czułam się całkiem niewyspana. Usiadłam koło Harry'ego, który bezustannie patrzył się na wejście do Wielkiej Sali. W końcu wszedł Ron, który siadając koło nas odwrócił jego uwagę. Kiedy wszyscy sie zjawili, profesor McGonagall wstała i zafundowała nam niespodziankę.
- Zbliżający się tydzień, będzie tygodniem zjednoczenia. Po latach doświadczenia, postanowiliśmy wysłuchać Tiary i ostatecznie zjednoczyć wszystkie domy. Z tego powodu, zajęcia lekcyjne w tym tygodniu zostają odwołane.
Uczniowie zaczęli wiwatować i energicznie klaskać. Dyrektorka gestem uciszyła ten aplauz.
- Jednakże, przez cały tydzień będą odbywać się zajęcia zorganizowane. - machnęła różdżką,a przed każdym pojawiła się kartka papieru - Otrzymujecie plany, a obecność jest obowiązkowa. Jak widzicie w środę odbywa się bal. Na którym również, obecność jest obowiązkowa panie Longbottom!
Wszystkie oczy zwróciły się ku Neville'owi, który pokazywał jakieś gesty do roześmianej Ginny. Kiedy się zorientował natychmiast przestał. A dyrektorka wzniosła oczy ku niebu i kontynuowała.
- Na balu trzeba zjawić się z osobą towarzyszącą, z innego domu! Mogą - tu spojrzała na mnie - to być absolwenci naszej szkoły.


***

Arielle idąc po korytarzu studiowała plan najbliższego tygodnia. Dzisiaj był wtorek, dziwne, że McGonagall zdecydowała się na bal już jutro. Widocznie faktycznie zależało jej na zjednoczeniu. Dzisiaj mieli razem ze Ślizgonami wyścig na miotłach, a potem oni i Gryfoni pojedynki na Zaklęcia z Transmutacji.
"Muszę poszukać książki, bo przecież pomyślą, że ze mnie jakaś kompletna..."
- Idiotka! Jak łazisz? - powiedział wysoki ciemnowłosy chłopak, na którego wpadła.
Arielle spojrzała na krawat. Zielony. Nie chciała mieć uprzedzeń, ale słyszała, że Ślizgoni bywają wredni. Nie chciała jednak dać się zmanipulować już pierwszego dnia więc zadziornie spojrzała brunetowi w oczy.
- Właściwie, to jesteś wyżej i powinieneś widzieć nieco więcej. - mówiąc to odeszła, nawet się nie obracając.
W duchu zastanawiała się, czy odpowiedź była wystarczająco miła, ale i stanowcza. Czy chłopak uznał ją za słabe ogniwo? A może źle postąpiła, w końcu domy powinny się jednoczyć...

***

Ron odszedł od nas gdy tylko usłyszał o balu, ponieważ Fred i George przywołali go do siebie i szeptali coś zaciekle. Po czym oboje wzięli Rona, który miał bardzo obrażoną minę za ramiona i wyprowadzili z Wielkiej Sali. Patrzyłam chwile z rozbawieniem jak próbuje się im bezskutecznie wyrwać. Razem z Harry'm postanowiliśmy iść na błonia, ponieważ Turniej Szachów Czarodziejskich z Krukonami mieliśmy dopiero za pół godziny. Kiedy usiedliśmy w cieniu drzewa, zaczęliśmy się przyglądać ludziom. Wszyscy z ekscytacją mówili o jutrzejszym balu.
- To kiedy zaprosisz Arielle? - zagadnęłam do Harry'ego.
Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Nieco zmieszany, odwrócił wzrok.
- Czemu pomyślałaś, że zaproszę akurat ją?
- Oh błagam Harry, patrzysz na nią tak jakbyś spodziewał się, że zaraz zza rogu wyskoczy dementor, a Ty osłonisz ją własnym ciałem.
Przez chwile zastanawiał się nad odpowiedzią. Wiatr zawiał tak mocno, że spadły mu okulary i to odwróciło moją uwagę od pytania. Nie na długo. Mogłabym przysiąc, że zrobił to specjalnie! Nie wiem jak, ale to zrobił.
- No więc? - pomachałam mu ręką przed oczyma.
W końcu odwrócił się w moją stronę i wziął głęboki oddech.
- Traktuję Arielle jak siostrę, jeśli będzie trzeba, obronię ją. To dla mnie ciężkie bo... - rozejrzał się czy nikt nas nie podsłuchuje i kontynuował ciszej - ... ona była taka zwykła. uwielbiałem ją za to. Lubiłem te rozmowy o serialach i wszystko co łączyło mnie z mugolskim światem. Dzięki temu zapominałem. A jeśli... Ten człowiek, który Cię szuka, wie o tych listach, o tych fiolkach... Ona też jest celem.
Pierwszy raz wspomniał wydarzenia z wczoraj. Mnie jednak zaciekawiło co innego.To nie była miłość. A przynajmniej ze strony Harry'ego.
- Na pojedynkach. - powiedział po chwili.
- Hm?
- Na pojedynkach z Transmutacji. Wtedy ją zaproszę.

***

George patrzył się na Rona zaciekawionym wzrokiem. Miał wrażenie, że w głowie brata rozgrywa się walka, którą tylko on sam potrafi zrozumieć. Bliźniaki od początku były skłonne wyjawić Hermionie prawdę, potem Ron się rozmyślił, a teraz sprawiał wrażenie jakby nie miał pojęcia czego chce.
- Ron! Przyjdę z Luną. - potrząsnął wreszcie bratem. - Powiedz mi tylko, czy chcesz wreszcie wyznać Granger prawdę?
Przez chwilę panowała cisza. Wiedział, że nie mogli tego dłużej ciągnąć.
- Chcę.
- Jest jeszcze coś o czym musimy Ci powiedzieć... - odezwał się po raz pierwszy Fred.
George spojrzał na bliźniaka. Wiedział, dlaczego Ten F był taki zdenerwowany.

***

"Latałam na miotle, tylko raz... nie dam sobie rady!" - myślała przerażona Arielle.
Justyn Finch-Fletchley był bardzo pewny siebie. Wczoraj w pokoju wspólnym znalazła jego zdjęcie z drugiego roku, był grubym, niezbyt ładnym chłopcem. Teraz jednak jego piegi dodawały mu uroku, a sam był dobrze zbudowany i umięśniony. Włosy dalej miał koloru węgla, podobnie jak oczy. Nie wiedziała czy z powodu jego atrakcyjnego wyglądu czy też wesołego stylu bycia, ale lubiła gdy był obok. Mimo, że znała go zaledwie jeden dzień. Pokazywał jej różne sztuczki na miotle. Trochę ją to rozluźniło. Każdy z uczniów miał napisane na tablicy nazwisko przeciwnika. Arielle i tak nie znała żadnych Ślizgonów, a nazwisko Greengrass niewiele jej mówiło.
- To pewnie ta cała Astoria. - powiedział jej Justyn, kiedy przeczytała to głośno.
Ku jej zaskoczeniu kiedy wsiadła na miotłę jej przeciwnik okazał się być... Chłopcem. W dodatku tym samym, na którego wpadła dziś na korytarzu. Uśmiechnął się do niej zawadiacko i założył okulary na oczy. Ona odruchowo zrobiła to samo. Ścigali się jedno okrążenie na boisku Quidditcha. Chwyciła mocno rękami miotły i wzięła głęboki wdech. Należała do osób, które za wszelką cenę chciały wygrać. Za wszelką cenę, może dlatego Tiara na samym początku wspomniała o Slytherinie.
- START! - krzyknęła siwowłosa nauczycielka.
Arielle odepchnęła się mocno od ziemi i poszybowała... wysoko w górę. Zanim zorientowała się, że jest niemal 5 metrów nad boiskiem jej rywal pokonał już blisko połowę trasy.
"Nie mam szans" - pomyślała zrozpaczona.
Szybko jednak dotarło do niej, że jest McDonely. A one się nie poddają. W jednej chwili poczuła, że ona i miotła to jedno. W jednej sekundzie znalazła się z powrotem na poziomie boiska, a chwile potem dogoniła rywala. Ten był jednak ciągle z przodu, Arielle nabrała jaby sokolego wzroku i dojrzała metę będąc spory kawałek od niej. Zdało jej się, że miotła też to poczuła i nagle... Niezwykłe przyśpieszenie spowodowało, że musiała zamknąć oczy. Jedyne co usłyszała to:
- Hufflepuff wygrywa!
A potem miotła posłusznie zaczęła zwalniać, a ona wylądowała tuż przy Justynie, który przytulił ją zadowolony. Była pewna, że teraz nie odpuści jej treningów Quidditcha. Zaraz obok pojawił się jej rywal. Justyn bąknął coś o tym, że zostawi ich samych i odszedł.
- Jesteś dobra McDonely.
- Ty też jesteś niezły. Chociaż myślałam, że jesteś dziewczyną. - to drugie zdanie zupełnie się jej wyrwało.
Jak na Ślizgona był naprawdę uśmiechnięty. Wydawało się to podejrzane, ale Arielle chciała nie mieć uprzedzeń.
- Myślałaś pewnie, że jestem moją kuzyneczką. Cóż, ja jestem Lyar. - wyciągnął ku niej dłoń.
Kiedy ją uścisnęła poczuła przepływ dziwnej, nieznanej jej energii. Zadziornie spojrzała na niego i się nie przedstawiła. Zabrała miotłę i chciała już zejść z boiska, poszukać wreszcie Hermiony i Harry'ego. Czuła się przy nich bezpiecznie i koniecznie chciała im o tym opowiedzieć. Gdy nagle usłyszała...
- Poszłabyś ze mną na jutrzejszy bal?

***

Wysłałam list do Draco i siedziałam w oknie na korytarzu zastanawiając się jak szybko Ruatha przyleci z odpowiedzią. Byliśmy już po wszystkich zajęciach, które miały na celu nas złączyć. Ostatnią godzinę spędziliśmy z Puchonami, uradowana Arielle opowiadała nam o swojej wygranej, a Harry stwierdził, że nie uwierzy, póki się z nią nie zmierzy. Potem poszli na obiad, ale ja jakoś nie byłam głodna.
- Co tak samotnie?
Burza rudych włosów śmignęła mi przed oczami. Ku mojemu zaskoczeniu, to NIE była Renarda Fox. Tylko Ginny.
- Przepraszam. -powiedziała nagle.
A ja tylko podniosłam się i przytuliłam ją do siebie. Tak bardzo brakowało mi starej przyjaciółki.

***

Ron nie wierzył, że jego własny rodzony brat mógł posunąć się tak daleko. Owszem podejrzewał jego... coś tam, już od dawna. Ale i tak był w wielkim szoku. Powiedział bliźniakom, żeby najpierw sami porozmawiali z Hermioną, bo to oni wszystko zniszczyli. Czuł, że zależało mu na niej, ale wiedział jednocześnie, że jego nie wysłucha. Zanim nie dowie się całej prawdy. W końcu. Po drodze do dormitorium spotkał Lunę.
- George jest na błoniach. - wypalił i odwrócił się do Grubej Damy.
- Czekam na Ciebie nie na George'a. - powiedziała swoim cichym, delikatnym głosem.
Spojrzał w jej stronę. W uszach miała kolczyki truskawki. Rzeczywistych rozmiarów. Ubrana była w granatową sukienkę w białe kropki, a jej buty także miały na sobie motyw czerwonego owocu. Wstrzymał się, bo pomyślał, że mimo tego dziwactwa musi być w niej coś niezwykłego, skoro George ją pokochał.
- O co Ci chodzi?
Zanuciła coś i obróciła się wokół siebie. Przekręciła głowę na bok.
- Nie  bądź na niego zły.
- Bo? - nawet nie spytał o kogo, wiedział.
- To nie jego wina. Myślał, że jego brat nie żyje. A osoba, którą kochał, kocha - tu wskazała palcem - Ciebie.
Nie myślał o tym w ten sposób. Teraz rozumiał dlaczego George użył eliksiru, bo chciał przed śmiercią pocałować kogoś na kim mu zależało.
- Ale nie wiedział, że to on mi się podoba. Myślał, że Ty. Z miłości robi się różne rzeczy.
Ron dobrze o tym wiedział. Fred też.

***

 Ostatecznie razem z Ginny udałyśmy się do Wielkiej Sali na obiad. Harry już tam siedział. Arielle właśnie wstawała. Oczywiście nie dotrzymał obietnicy i nie zaprosił jej podczas Turnieju. Szturchnęłam go więc w ramię kiedy Ginny poszła rozmawiać z Neville'm.
- No już, nie bij! - podniósł się.
Zatrzymał przed Arielle i uśmiechnął szeroko.
- Chcesz pójść na ten bal... ze mną?
McDonely przygryzła wargę i spojrzała mu prosto w oczy. Mogłabym przysiąc jak widziałam, że Harry'ego przeszedł dreszcz.
- Harry... Przed chwilą przyjęłam czyjeś zaproszenie.
Harry mruknął coś w rodzaju "nic nie szkodzi" i usiadł z powrotem koło mnie. Arielle ze smutkiem w oczach wyszła z Wielkiej Sali. A on cały posiłek się do mnie nie odzywał. Nawet kiedy już skończył i wychodził, nie powiedział słowa na pożegnanie. Zostałam sama. Znów nie bardzo chciałam wychodzić. Otworzyłam więc książkę od Neville'a i zaczęłam czytać od strony 251. Do końca wciąż pozostawały 662 strony. Jeszcze nigdy czytanie nie szło mi tak mozolnie. Tym bardziej, że po 10 stronach, znów ktoś mi przerwał. To był Fred.
- Jak tam pani czytająca? - zagadał - Czy nie jest już pani zbyt mądra na tak zwykłe lektury jak pomoce kucharskie?
Roześmiałam się i odłożyłam książkę. W tym momencie do sali wleciała Ruatha niosąc list z Pieczęcią Malfoy'ów. Szybko otworzyłam list i zaczęłam czytać.
- O jej Fred! - krzyknęłam podekscytowana - Draco przyjedzie dziś wieczorem, żeby móc pójść ze mną jutro na bal!
- Tak to... cudownie. - jego mina mówiła jednak co innego.



______________________________


Napiszę jeszcze coś ode mnie. No więc, pewnie czytając "miłość", wyobrażaliście sobie masę pocałunków oraz do porzygu romantyczne sceny. Ja jednak chciałam wam pokazać jej wartość. To jak bardzo człowiek jej potrzebuje. Jak cierpi, a czasem unosi się w euforii. W następnym rozdziale, motyw przewodni będzie podobny. Pojawią się jednak...




10 komentarzy:

  1. Jak zwykle wspaniale panno Weasley :3
    Ale jednak czuje pewien... niedosyt i chcę więcej tego Lyara! <3
    Czekam na nn i weny życzę <3
    Mam nadzieję, że nocia ukaże się najdłużej jutro ! <3!
    ~Bellatrix

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne *-*
    Poplątałam się trochę, ale mój mózg nie działa rano XD
    Czy mi się wydaje, czy Arielle zakochała się w Justyn'ie? :)
    Bardzo się pogubiłam >.< Romione, Dramione, Harmione czy Fremione? :D
    Czeka na następny rozdział! <3
    Tonks :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku chciałabym bardzo podziękować za dedykację. Niby to nic takiego, ale sprawia, że uśmiecham się do monitora :)

    Rozdział był jak zwykle wspaniały. No właśnie: miłość to nie tylko pocałunki. Doskonale to ujęłaś. <3 Jest dużo Arielle - very good, very nice xD
    Podoba mi się sposób w jaki opisujesz relacje między postaciami. Jest naturalny.. c;
    A poza tym ta notka jakby mnie uspokoiła : ) Była niby zwyczajna, ale miała w sobie coś wyjątkowego.

    Pozdrawiam i życzę weny,
    Mystery :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie :D
    Przede wszystkim dziękuję za dedykację, dawna Lili Potter potrzebowała metamorfozy i od kilku dni jest Lili Blue i zmienia swoje życie :)
    Z pewnością pokazałaś w tym rozdziale wartość miłości. Co do tego jestem pewna, choć nie ukrywam,ze na początku,pomyślałam,ze będzie słodko co skończy się ' rzyganiem teczą' .
    Piękny rozdział. Weny:)
    Pozdrawiam,Lili.
    Zapraszam na panstwoweasley.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początku chciałam bardzo podziękować za dedykację ♥ Niedługo zabraknie mi epitetów, żeby pisywać twoje rozdziały :) No właśnie, rozdział mega cudaśnie słodki *____* Przeuroczy po prostu ♥ przy okazji zapraszam cie serdecznie na mojego bloga: samotnawyprawaginnyweasley.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. "Obok niego było biurko, ze wszystkich stron zawalone książkami i pufa w kształcie lwa" PUFa. ;3
    Mam nadzieje, że wstawka dla mnie. :3
    i dziękuje za dedyk. ♥
    a co do rozdziału to cudowny. *u*
    Arielle i Lyar? :3 ślizgońsko i tak ma być. :*
    życzę weny i więcej Dramione. ^^
    niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział cudowny ♥ Cieszę się, że miłość opisałaś inaczej niż zwykle jest opisywana ;) Robi się coraz bardziej interesująco i coraz więcej wątków ^^ Chciałam również podziękować o wspomnieniu mojej osoby ♥ Dziękuję :) Zabieram się za czytanie następnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Piszesz wspaniałe rozdziały-czytam je dopiero od dzisiaj, ale już nieźle nadrobiłam :) To, co piszesz - jest po prostu niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
  9. Fantastyczne! TY jestes fantastyczna!

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana weasley... miałam sporą przerwę w czytaniu ale już jestem :D Czytam z zapartym tchem (musiałam odświeżyć sobie wcześniejsze wątki) i pan choinka ma rację. Powinnaś napisać książkę. A ja ją chętnie kupię ;)

    OdpowiedzUsuń