"Wierzę, że im bardziej się kocha, tym więcej się czyni, gdyż miłości, która nie jest niczym więcej niż uczuciem, nie mógłbym nawet nazwać miłością."
~Jan Paweł II
***
Obudziłam się rano nie wierząc, że jest już poniedziałek i zaczynają się lekcje. Przez cały ten czas niczego nie powtórzyłam. Ze zdenerwowania rozbolał mnie brzuch, zupełnie jakby w zaistniałej sytuacji najważniejsze na świecie były oceny. Choć tak właściwie był jeszcze jeden powód mojego stanu. Kiedy otworzyłam oczy w pokoju byłam tylko ja. Po Draco został tylko delikatny zapach jego perfum na poduszce. Zupełnie mechanicznie umyłam się i przebrałam. Zawiązałam krawat domu tak mocno, że omal się nie przydusiłam. Kiedy zerknęłam na plan lekcji, zobaczyłam, że są pod nim dopisane słowa.
"Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Czytaj książki!
Smok"
Uśmiechnęłam się jak dziecko, które dostało właśnie prezent od Świętego Mikołaja. Zerknęłam na plan, pierwszą lekcją była Transmutacja z Puchonami.Ucieszyłam się na myśl, że porozmawiam z Arielle. Miałam wrażenie, że przez wieki nie było ku temu okazji. Powoli zamknęłam za sobą drzwi do pokoju.
***
Arielle wróciła na noc do swojego dormitorium, a Harry nie mógł zasnąć. Ron przyszedł koło północy, mruknął coś i spał jak zabity. Nieprzespana noc dawała się Potterowi we znaki kiedy szedł mozolnie na Transmutację. Na korytarzu spotkał Astorię, która zawołała go na bok. Bardzo zdziwiony podszedł do szatynki.
- Harry... Posłuchaj, mój kuzyn... Lyar. - szeptała tak cicho, że ledwie ją słyszał. - On ma bardzo złe zamiary. Ja... Nie mogę Ci powiedzieć jakie, bo złożyłam Wieczystą Przysięgę... Ale uważaj na Hermionę. Uważaj na Arielle. Uważaj na siebie. Proszę...
Przez chwilę stał jak osłupiały i patrzył się na Astorię jakby oszalała.
- A i Harry... Proszę nie mów o tym nikomu... Im więcej osób wie tym bardziej jestem zagrożona.
- Ja, nie rozumiem... Co on ma do tego?
Astoria otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć i naglę złapała się za gardło i zaczęła gorączkowo kaszleć.
- Przepraszam. - szepnęła i uciekła z płaczem.
***
Usiadłam razem z Arielle kilka minut przed dzwonkiem i podekscytowane opowiadałyśmy sobie co działo się podczas ostatniej nocy. Omal nie spadłam z krzesła kiedy usłyszałam, że Harry ją pocałował. Klasa powoli wypełniła się uczniami. Ciekawość mieszała się u mnie z wielkim stresem, nie byłam w ogóle przygotowana. Smok miał rację, powinnam była czytać. W pierwszej ławce Fred i George śmiali się z czegoś tak bardzo, że ich twarze były czerwone. Uciszyłam ich słysząc otwieranie się drzwi.
- Dzień dobry! - zaświergotała osoba, która weszła do klasy.
Renarda Fox przeczesała rudą czuprynę i spojrzała uważnie na klasę. Miała na sobie kurtkę w kolorze khaki i jasne jeansy. Rude loki niesfornie opadały we wszystkie strony, a na twarzy miała znany mi dobrze od wakacji uśmiech.
- Profesor McGonagall jak wiecie, zostając dyrektorem musiała zrezygnować z uczenia was. Poprosiła mnie, żebym przekazała wam niezbędną wiedzę. Jak się domyślacie niezwykle ważnym jest by potrafić zamienić łyżeczkę w motyla.
Kilka osób się roześmiało. Renarda wzięła do ręki kredę i zapisała na tablicy swoje imię i nazwisko.
- Mam nadzieję, że będzie nam się miło pracowało. A teraz podnoście tyłki z tych ławek, bo doprawdy wasza aktywność w szkole mnie przeraża! - powiedziała jak zwykle lekkim tonem.
Reszta lekcji faktycznie minęła na zamianie łyżeczki w motyla. Ku mojemu zaskoczeniu udało mi się to za pierwszym razem. Chociaż reszta nie wyglądała na ani trochę zaskoczonych, no może z wyjątkiem Arielle, której różdżka zupełnie odmawiała posłuszeństwa.
- To pewnie te 5% - syknęła po kolejnej nieudanej próbie.
Natomiast Ron swoją łyżeczkę zamienił w chodzący widelec, który spowodował atak paniki jakiejś ciemnowłosej Puchonki. Fox wesołym tonem powiedziała, żebym mu pomogła i podbiegła do kolejnej grupki sprawdzić jak sobie radzą. Zrezygnowana stanęłam obok Ronalda i zmusiłam się do uśmiechu.
- Źle trzymasz różdżkę.
- Czemu? Przecież Fox trzyma ją identycznie... - wykonał kolejny ruch.
Siląc się na spokój złapałam go za rękę i ustawiłam ją pod odpowiednim kątem. Tym razem łyżeczka zamieniła się w... gąsienice.
- No cóż plusy są takie, że kiedyś będzie motylem. - powiedział Ron.
- Tak jak Ty kiedyś będziesz mężczyzną? - uniosłam brwi, miałam wielką ochotę obrócić się na pięcie.
- Coś w tym rodzaju.
Nie była to odpowiedź jakiej się spodziewałam. Pierwszy raz od kilku miesięcy miałam ochotę go posłuchać.
- Więc. O co chodzi? - spytałam nie wiedząc, czy mnie rozumie.
Nie dostałam jednak odpowiedzi, bo gąsienica właśnie wchodziła do ucha Ronalda, a ja wydałam z siebie krzyk przerażenia. Wszyscy spojrzeli na Rona, a przez salę przeszedł śmiech. On zaczął gorączkowo biegać, a kiedy Renarda Fox niemal siłą go uziemiła i zamieniła ją z powrotem w łyżeczkę, zadzwonił dzwonek. Fred i George śmiali się i naśladowali Rona, a ja zmuszona byłam iść na Obronę Przed Czarną Magią, która była kolejną zagadką dzisiejszego dnia.
***
Kiedy Neville się obudził, poczuł, że leży na czymś miękkim. Otworzył oczy. Ku jego zaskoczeniu znajdował się na łóżku małżeńskim w dużym jasnym pokoju, oprócz niego była tam tylko ciemna szafa. Kiedy był małym chłopcem babcia czytała mu o Narnii, ta szafa zdecydowanie przypominała mu tą historię. Podniósł się powoli i czuł się wyspany. Dopiero teraz zobaczył postać kobiety w samej bieliźnie, śpiącej na łóżku. Elizabeth. Ostatnia rzecz, którą pamiętał to to, że powiedziała mu jak ma na imię. Wstał z łóżka. Wiedział, że to jego jedyna szansa. Chwycił za klamkę do drzwi, a kiedy spróbował je otworzyć...
- Myślisz, że możesz mnie tak po prostu zostawić. - usłyszał tuż za swoimi plecami.
Ta kobieta była przerażająca. Miała około 25 lat, ale w jej oczach było coś co wskazywało na to, że jej historia jest o wiele dłuższa. Kiedy on ją spotkał? Kiedy się połączyli? Obrócił się powoli.
- Grzeczny Longbottom. A teraz posłuchaj mnie uważnie, to ja tu rządzę. To dzięki mnie jeszcze żyjesz. Spróbujesz mnie jeszcze raz zostawić, a przysięgam, że tego pożałujesz. Jest tysiące rzeczy gorszych od śmierci, a naprawdę wolałabym Cię nie kastrować.
Ostatnie zdanie wypowiedziała z uśmiechem i wróciła do łóżka.
***
Lekcję Obrony Przed Czarną Magią okazał się prowadzić Jester Jolly. Był to drugi i jak się okazało nie ostatni raz kiedy widziałam tego człowieka z powagą w oczach. Tematem lekcji okazały się być rodzaje Czarnej Magii.
- Zapewne wielu z was w dzieciństwie nasłuchało się, żeby nigdy nie interesować się tym co złe. Żebyście nie zaglądali do działu ksiąg zakazanych i przypadkiem nie próbowali zrozumieć działania Czarnej Magii. Było tak?
Większość osób pokiwała energicznie głowami. Ton głosu staruszka wprowadzał respekt. Nikt nie odważył się nawet odezwać.
- To bzdura. Jeśli chce się złamać wroga, trzeba go poznać. Trzeba tylko wyznaczyć sobie granicę, której nie wolno przekroczyć. A ja nauczę was w tym roku jak po tej granicy chodzić i spadać zawsze na właściwą stronę.
Otworzył swój stary podręcznik i przeczytał zdanie będące definicją Czarnej Magii po czym umilkł. Siedział przez chwilę w ciszy, a w końcu uśmiechnął się rozbawiony.
- Wy zawsze jesteście tacy przerażeni? - odkaszlnął i dodał. - Wiemy zatem jaka jest Czarna Magia, ale myśleliście kiedyś nad tym czy ma jakieś rodzaje. A jeśli ma, to jakie?
Gorączkowo zaczęłam szukać odpowiedzi w głowie. Przecież w wakacje czytałam podręcznik i omal nie pozbawiłam nim stopy Pana Weasley'a... Czytałam wtedy o... Moja ręka wystrzeliła w górę.
- Panno Granger, bardzo proszę.
- Czarna Magia różni się od siebie ze względu na motyw. Motyw śmierci, motyw władzy oraz motyw pożądania. Ten ostatni był niegdyś uznawany za motyw miłości, ale później stanowczo temu zaprzeczono, twierdząc, że zło nie potrafi kochać, a jedynie pragnie.
Jolly zaklaskał energicznie i zaśmiał się pod nosem. Pokręcił głową i wrócił do poważnej miny.
- Pięknie. Gryffindor otrzymuje 10 punktów. Panna Granger ma rację. Przez najbliższe 2 miesiące zajmiemy się najgorszym z motywów, chociaż ludzka natura uznaje go mylnie za łagodny. Motywem niegdyś zwanym motywem miłości.
***
Lyar siedział na Originalizmie patrząc jak nowa nauczycielka wywija biustem i pisze na tablicy RAILLER GAUNT, a Justyn Finch-Fletchley ze wszystkich sił stara się zwrócić uwagę Arielle. A ta zdenerwowana jego zaczepkami szczypie go nerwowo w ucho.
- Panna McDonely o ile się nie mylę? - chłodny głos czarnowłosej nauczycielki odbił się echem po sali.
Arielle pokiwała twierdząco głową.
- Dom Hufflepuffu traci przez panią 20 punktów. - powiedziała, a potem dodała nieco ciszej. - Chociaż dla was to pewnie żadna różnica Domu (Do)Niczego.
Kilku Ślizgonów roześmiało się i puściło kilka uwag o tym, że Puchoni są domem, który nie odznacza się niczym. Oczywiście w o wiele gorszych słowach. McDonely poczuła jak krew pulsuje w jej żyłach, a Ślizgońska część jej powoli wydostaje się na powierzchnie. Wstała i nie zważając na wszystkich innych oraz na konsekwencję.
- Przynajmniej nasze dziewczyny mają do zaoferowania więcej niż cycki! - wskazała na dekolt nauczycielki.
Ta uniosła jedynie wzrok ku górze i z szyderczym uśmiechem przypominającym nieco nową Ginny oznajmiła:
- Jeśli nie ruszają Cię konsekwencje dla domu, to od dzisiaj w każdy piątek, aż do odwołania masz u mnie szlaban. Każde Twoje niestawienie się jest konsekwencją kolejnych ujemnych 20 punktów dla Hufflepuffu.
1 LISTOPADA
Dwa miesiące minęły bardzo szybko i bardzo spokojnie. Niewiele się zmieniło. Poza tym, że znów rozmawiałam z Ronem. Arielle nie była z Harry'm, nie chciała mi też powiedzieć dlaczego tak jest. Myślę, że oboje nie mieli w sobie zbyt wiele odwagi, żeby ruszyć do przodu. Dopłynęły do nas wieści z Azkabanu, że na Slughorna i Ginny nie działają dementorzy i mimo tego, że nic nie jedzą wciąż mają się świetnie. Draco napisał dwa listy, a ja jak obiecałam czytałam książki. Głównie te naukowe, ale z racji, że wciąż bałam się o Neville'a książka kucharska dalej była w czołówce listy i wreszcie dotarłam do strony 401. Jeśli o niego chodzi byliśmy tylko pewni, że żył. Pierścienie nie zapaliły się ani na chwilę, nie mieliśmy pojecia gdzie jest, ale świadomość, że żyje podnosiła mnie na duchu. Wszystko wskazywało na to, że ten, kto mnie szukał zmienił nieco taktykę. Po dwóch miesiącach mieliśmy otworzyć kolejną fiolkę. Był tylko jeden problem.
- Arielle, ja wiem, że jest piątek, ale nie musisz iść do tej przeklętej wiedźmy! - Ron był bardzo zdenerwowany.
Pierwszy raz miał z nami iść do myślodsiewni, bo ostatni... przegapił. A Gaunt nie miała najmniejszego zamiaru odpuszczać blondynce. Desperacja tej kobiety mnie przerażała. Ilekroć powiedziałam coś dobrze na jej lekcji kiwała tylko twierdząco głową. Po zostaniu opiekunem Slytherinu przyznawała punkty tylko i wyłącznie takim osobom jak Lyar czy Astoria. Harry zaciskał pięści za każdym słowem Lyara na jakiejkolwiek lekcji. Nie byłam pewna czy kryje się za tym coś więcej niż to, że nie przerwał kontaktów z Arielle.
- Profesor McGonagall... - powiedział dysząc Harry, który właśnie przybiegł. - Zwolniła... Cię ze szlabanu...
***
Elizabeth Shrimp. Tylko ona mieściła się w głowie Neville'a. Nie wiedział do końca kim jest, ani jaki jest jej plan. Zdążył się tylko zorientować, że jest czymś w rodzaju przywódcy. Co jakiś czas przychodzili do niej młodzi ludzie i odchodzili jak zaczarowani na jej rozkaz. Nigdy nie pozwalała mu słuchać o czym mówią, a on często wbrew sobie odchodził. Nauczył się bawić z demonicznymi psami, które kiedyś chciały odgryźć mu twarz. Nauczył się żyć na terenie dawnego psychiatryka. Coraz rzadziej myślał o ucieczce. Właściwie jego myśli były bardzo skrajne. Od zabicia Elizabeth po wielką chęć bycia blisko niej. Był jej marionetką, ale wtedy jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Neville? - Elizabeth znowu wołała do niego w jego głowie.
Pośpiesznie wdrapał się po schodach i wszedł do sypialni. Jej czekoladowe oczy nie miały w sobie ani odrobiny zła.
- Neville, właśnie uwolniłam tą małą Weasley. Niedługo powiem Ci więcej. Cieszysz się, prawda Neville?
Wypowiadała jego imię w tak magnetyzujący sposób, że nie był w stanie się jej sprzeciwić nawet kiedy dodała:
- Wreszcie zabije Pottera.
Chociaż wiedział co chce zrobić... Stała w koronkowej bieliźnie i cienkim sweterku, a kiedy sama przyciągnęła go do siebie, nie mógł się jej oprzeć.
***
Staliśmy w gabinecie dyrektorki, do którego weszliśmy na hasło zgniły kaszalot. McGonagall otworzyła szkatułkę. Dwie fiolki ze starannymi napisami wyglądały na jaśniejsze niż dwa miesiące temu. Ze zdenerwowania zaczęłam obgryzać paznokcie, a Arielle, która strasznie nie lubiła tego nawyku zmierzyła mnie wzrokiem.
- Dzisiaj interesuje nas ta.
Wyjęła fiolkę z napisem "Dolina Godryka". Harry odruchowo ścisnął moje ramię. McDonely wzięła od niej fiolkę i powoli wlała do misy. Pierwszy wskoczył Ron, zaraz po nim Harry i dyrektorka. Ja i Arielle skoczyłyśmy równocześnie na szarym końcu.
- Auć! - krzyknęła Arielle lądując.
Była zima. Zabawne było patrzeć na wszystkich ludzi ubranych w wełniane szale i grube kurtki, a samemu nie odczuwać zimna. Rozejrzałyśmy się i dopiero po chwili zobaczyłyśmy jak Ron, Harry i McGonagall idą za dwójką ludzi. Podbiegłyśmy do nich nawet nie balansując po śliskim lodzie.
- Jace, a co jeśli to wszystko jest prawdą? Jeśli każdy z motywów Czarnej Magii ma swój sposób na nieśmiertelność. - szeptała idąc naprawdę bardzo szybko.
Po Bathildzie nie było widać wielu zmian. Natomiast Jace miał o wiele bardziej wyraziste rysy. Można było zgadywać, że ukończyli Hogwart parę lat temu. Nawet nie widząc obrączek na ich palcach.
- Bath, horkruksy, superpopulos i legenda o mugolce. Tak naprawdę każde z nich pasuje do każdego powodu. Każdy wie, że horkruksy mogą zniszczyć osobę, która rozszczepi swoją duszę. Ale superpopulos nie ma na niego wpływu, a raczej wzmacnia. Czerpie siłę od innych ludzi. Ale przecież nigdzie nie znajdziesz zaklęcia, którym mogłabyś ich stworzyć. A jeśli chodzi o mugolkę...
Czułam jak serce biję mi szybciej.
- Zobaczymy co powie przepowiednia.
Scena rozmyła się. Znaleźliśmy się w mieszkaniu, które pachniało kadzidłami, a po parapecie przechadzał się czarny kot. Na ścianie zawieszony był czerwony dywan w różne wzory, a na wszystkich półkach leżały świeczki. Przy stoliku siedziała stara czarownica, a naprzeciw niej Bathilda z Jace'm. Pokazywała im coś w szklanej kuli, którą już kiedyś widziałam. Właściwie, widziałam ich setki. Setki takich kulek, które zniszczyły się gdy Voldemort zwabił na do Departamentu Tajemnic.
- Zaufaj starej Aurelii Potter, Bathildo. - powiedziała z uśmiechem staruszka, a oczy wszystkich "obserwatorów" skupiły się przez chwilę na Harry'm.
- Pierwszy raz coś takiego widzę... Podwójna przepowiednia?
- Twoja wnuczka jest wyjątkowa, prawie tak bardzo jak osoba, z którą dzieli tą przepowiednie. Podobnie jak mój prawnuk. Tak, jest. Oni tu są. Albo jeszcze będą.
Mogłabym przysiąc, że spojrzała wtedy prosto na mnie. Zobaczyłam napis na przepowiedni. Hermiona Granger i Arielle McDonely. Wszystko zaczęło się rozpływać.
_______________________________
Przeskok spory, ale celowy. Wielu z was prosiło o ten rozdział więc oto i on. Niedługo dodam zakładkę "bohaterzy", bo mam wrażenie, że nie do końca wiecie kto, gdzie jak i z kim. Chociaż tych postaci wcale nie wprowadzam w nadmiarze. A przynajmniej się staram. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze <3 jesteście kochani i bardzo mnie motywujecie do pisania.
Zapewne wielu z was słyszało, że odbędzie się konkurs związany z moim blogiem i będzie można było wygrać albo kubek z godłem Hogwartu i domów, a druga możliwość to poduszka z napisem NOX/keep calm and potter on, Potterową czcionką. Śledźcie więc i czytajcie! :D